Maraton Bieszczadzki 2014
Przedstawiamy relację Jacka Hadama z Maratonu Bieszczadzkiego. Gratulujemy Mietkowi bardzo dobrego miejsca, a Jackowi ukończenia i dobrego wyniku końcowego!
Czy może być coś piękniejszego niż złota polska jesień? Chyba tylko złota bieszczadzka jesień. Szczyty gór w porannej mgle, zapach i szelest schnących liści, polany posrebrzone babim latem, nie-przyzwoita wręcz orgia kolorów, pobudzająca wszelkie zmysły. Kocham takie klimaty, kocham takie Bieszczady, moją ziemię rodzinną, mój prywatny raj.
W miniony weekend, oprócz podziwiania cudów natury, czekała mnie jeszcze jedna przyjemność – bieg po górskich ścieżkach. Pogoda była wymarzona – o 7:30 (czyli godzinie startu) było ok. 15 stopni i bezchmurne niebo. Trasa oznakowana była wzorowo, a na dodatek, (co jest rzadkością w biegach górskich) oznaczony był każdy kilometr. Na starcie ok. 500 zawodników. PKB miał pojawić się w czteroosobowym składzie, jednak kontuzje wyeliminowały Janusza Janzera i Pawła Klojzego. Ży-czymy szybkiego powrotu do zdrowia i formy. Pozostała więc nas dwójka, czyli Mietek Jałocha i ja. Taktykę miałem prostą – trzymać się Mietka najdłużej jak się da. Udało się – do 14 kilometra :-). Później Mietek – jak przystało na Mistrza Polskich w biegach ultra – odpalił magiczne moce, a mi pozostało zabezpieczanie tyłów :-). Biegło się po różnokolorowym kobiercu zeschłych liści, który oprócz walorów estetycznych, krył w sobie pewne niebezpieczeństwo – skutecznie maskował zdradzieckie kamienie i korzenie. Przekonałem się o tym boleśnie już na 20 km, kiedy po kopnięciu w kamień zaliczyłem piękny upadek. Na 29 km czekała nas wspinaczka na Hyrlatą. Około 3 km w poziomie i ponad 400 m w pionie. Ten odcinek wycisnął mnie jak gąbkę. Mietek z kolei czuł się na nim świetnie i udało mu się wyprzedzić kilku zawodników. Około 33 km po raz drugi ucałowałem bieszczadzką ziemię. Zbiegało się w trawie sięgającej ramion, a ścieżka była wąską koleiną (ok 30 cm). Wystarczyła chwila dekoncentracji i już podziwiałem błękitne niebo. Po upadku złapały mnie od razu skurcze w obu łydkach. Na szczęście po kilku minutach marszu wszystko wróciło do normy. Na pkt. Odżywczym w Roztokach (38 km) dowiedziałem się od Basi Jałochy, że Mietek jest na 16 pozycji i czuje się dobrze. O mnie tego raczej powiedzieć nie można było :-). Chciałby w tym miejscu podziękować Basi, która wraz z koleżanką, wspierały nas na trasie i gorąco dopingowały.
Na 40 km podejście pod Okrąglik. Mijają mnie kolejni zawodnicy, a z każdym krokiem sił coraz mniej. W końcu szczyt i już wiem, że żadnych większych podejść nie będzie. Do mety jeszcze ok 8 km, ale to głownie zbiegi, w tym ten jeden mega zbieg, z Małego Jasła do Cisnej. Na ostatnich kilo-metrach jeszcze trochę błota, ale już słychać szum Solinki i czuć zapach mety. Jeszcze tylko krótki odcinek po torach kolejki i zbieg w kierunku mety. Z daleka już słyszę głośny doping moich znajo-mych z Ustrzyk (dzięki, dzięki) i już po chwili na mej szyi wisi medal z odciskiem wilczej łapy, a w dłoni ściskam butelkę chłodnego piwa :-). Czas 6:18:50 i 82 miejsce. Nie spodziewałem się jakiego szaleństwa, ale liczyłem na to, że pobiegnę przynajmniej pół godziny szybciej. Cóż, wiem przynajm-niej nad czym muszę popracować przez zimę. W tym roku zdecydowanie słabiej czułem się na pod-biegach, a samymi zbiegami nie osiągnie się dobrego rezultatu. A Mietek bez niespodzianek, czyli rewelacyjnie! Czas 5:23:43 i 10 pozycja. Brawo, brawo, brawo!
Wygrał Jan Wąsowicz, z czasem 4:41:27.
Jacek Hadam