Bieg Rzeźnika 2015

Bieg Rzeźnika – biegowe marzenie, „może kiedyś”, fajnie byłoby ukończyć, czy dam radę? Takie refleksje obijały mi się w głowie, od momentu kiedy usłyszałem o tym biegu. Poniżej moja relacja z XII Biegu Rzeźnika, który jak wszystkie wcześniejsze edycje wystartował o 3.00 rano, o wschodzie słońca z Komańczy i prowadził czerwonym szlakiem turystycznym, aż do Ustrzyk Górnych.

„Bo do tanga trzeba dwojga”

Biegnie się w parach, to nieodłączny element tego biegu, to coś co wyróżnia go z dziesiątek ultra biegów organizowanych w Polsce. Mnie dane było pobiec z naszym Prezesem, Markiem Żukiem. Marek sam zaoferował towarzystwo i udział w tym biegu, wiedząc, że kolega Maciek Karwowski jest kontuzjowany, a mi bardzo zależało na udziale w tym wydarzeniu. Szczerze powiem, że początkowo miałem mieszane uczucia, co do naszej pary i przed oczyma wirował mi cały czas obrazek jak ja człapię, ciężko dyszę i ledwo wspinam się na połoniny, a Marek jak torpeda mknie i pod nosem klnie na potęgę, że taka biegowa ofiara, balast, pociąg towarowy, żółw etc. „biegnie za nim” a może raczej stara się biec. Bieg ten miał jednak zupełnie inne oblicze, a moje obawy o nasze różnice w poziomach biegowych wyszły wszystkiemu na dobre. Po porstu mnie motywowały. Marek jak profesor rozgrywał bieg, zwalniał w jego początkowej fazie, wiedząc że zbytnie przyśpieszenie na pierwszych kilometrach zabierze mi wiele sił i energii. Pokazywał jak pokonywać technicznie zbiegi, kontrolował picie, posiłki itp. Motywował przez całe 77,7km. W międzyczasie sporo gadaliśmy o sprzęcie, bieganiu i w sumie wszystkim na co mieliśmy ochotę. Było to elementem taktyki. Tak, taktyki – nawet biegacze biegający wolniej powinni mieć taktykę.

Przed startem

W czwartek 4 czerwca, pojawiliśmy się na boisku orlik w Cisnej. Ustawiliśmy się w kolejce do „zmiany zawodników”, w której spędziliśmy blisko godzinę, konwersując ze znajomymi biegaczami. Po załatwieniu formalności spakowaliśmy rzeczy na przepak do Cisnej i do Smereka. Tu też było taktycznie, ale o tym za chwilę. Nocowaliśmy w „Rydlówce” w Wetlinie, gdzie spotkaliśmy się z przyszłą zwyciężczynią Rzeźniczka 2015, Kasią Winiarską i znajomym biegaczem z Przemyśla, Zbyszkiem Podolakiem, który rankiem również stanie na starcie Rzeźnika. Noc nie należała do udanych, ja nie zmrużyłem oka ani an sekundę, a Marek udał się na drzemkę do samochodu. Uroki pensjonatu w długi weekend są oczywiste. Nie każdy idzie spać wczesną porą. My położyliśmy się o 21.00, budziki nastawiając na 24.00 (sic!). 1.15 autobus zabiera nas z Wetliny do Komańczy. Jedziemy na start ponad godzinę, ja nadal nie mogę usnąć. Za dużo emocji no i stresu, że będę totalnie opóźniał Marka, który przecież biegnie po to, abym ja ukończył te zawody. Głowa jednak podpowiada co innego, ona wie, że nasza para to formuła 1 biegów ultra i jelcz załadowany po brzegi. W głowie jeszcze jedna myśl… „Czy ja zrobiłbym to dla kogoś? Czy pobiegłbym z kimś maraton na 5 godzin? O Rzeźniku nawet nie wspominając”. Raczej nie.

Komańcza – Cisna

Punktualnie o 3.00 strzałem ze strzelby, rozpoczyna się kultowy XII Bieg Rzeźnika. Pierwsze kilometry biegniemy bardzo spokojnie, asfaltowo-szutrowa droga wije się dobrych kilka kilometrów, po czym skręca w las i zaczyna się ultra. Z czołówkami na głowie, każdy na świeżości, lecimy po konarach, kamieniach, cały czas sie wspinając, od czasu do czasu zbiegając wąskimi ścieżkami. Jest w miarę sucho i wygląda na to, że tak będzie przez cały bieg. Po 2 godzinach i 18 minutach docieramy do punktu kontrolnego na Przełęczy Żebrak. Mata mierzy czas i biegniemy dalej. Kierunek Cisna – w górę i w dół, a finalnie ostrym zbiegiem wyciągiem narciarskim do samej Cisnej. Kawałek asfaltem i jesteśmy na przepaku. Tu pierwsza zagrywka taktyczna, na przepaku czeka na nas puszka coli, batony i żele, woda oraz nasze kije. Nic nie zostawiamy, dlatego nie będziemy tu wracać, dzięki temu będziemy szybciej w domu. To zaleta tego, że jesteśmy prawie lokalni, a dalej na trasie czekają na nas znajomi, którzy nas wspierają organizacyjnie i kibicują. Wydawało mi się, że szybko załatwiliśmy przepak, ale czas pokazuje, że zajęło nam to blisko 19 minut. Warto było jednak odpocząć bo za chwilę kolejne wyzwania.

Cisna – Smerek

Ten etap rozpoczyna się stromym podejściem. Wspinamy się na Male Jasło, Jasło i Ferczatą. Te dwa pierwsze szczyty znam z Rzeźniczka 2014. Ferczata to nowość i daje się we znaki, a w szczególności zbieg do „drogi Mirka”, która prowadzi już do Semereka. Wspomniany zbieg nie jest dla mnie szybki, sporo tracę i wiem, że to element, który koniecznie trzeba poprawić przed kolejnymi ultra. O ile na podbiegach idziemy w miarę równo (nie mam tu na myśli Marka, tylko zawodników z moim czasem na trasie) i raczej niewiele osób mnie wyprzedza, o tyle na zbiegach idzie to w dziesiątki. A co będzie dalej? Dalej „droga Mirka”, którą trzeba odbębnić do przepaku. Niby z górki i równo, ale na moją prośbę przeplatamy zbieg szybkim marszem. Marek nie marudzi, a ja po ciuchu zastanawiam się, kiedy on ostatnio szedł po równej drodze na zawodach. Wydaje mi się, że znam odpowiedź.

Smerek – Berehy Górne

W Smereku jest nasz „support”, to kolejny taktyczny element. Kasia razem z rodziną przywiozła nam rzeczy na przebranie i buty na zmianę. Do strefy dla zawodników wchodzimy na obowiązkowy pomiar czasu i na mega popas. Ziemniaki z solą, kanapki z serem z Ryk, z dżemem lub wędliną, smalec, proziaki, cola, woda, izotoniki a nawet wino! Żyć nie umierać. Zawodnicy siedzą i gadają, generalnie wszyscy uśmiechnięci, nie widać pośpiechu – to nie czołówka zawodów. Marek jest zachwycony punktem żywieniowym, bo generalnie niezbyt często z nich korzysta. Cieszę się, że chociaż coś ten bieg wniesie do jego sportowej kariery ultra. Przebieramy się za punktem pomiaru czasu, Kasia robi nam pamiątkowe foto i lecimy dalej. Lecimy to za dużo powiedziane. Strome podejście na Smerek a potem grzbietem na Połoninę Wetlińską. Na trasie tłumy turystów, przyjaźnie nastawionych do biegaczy, dodają otuchy, pojawiają się brawa. Spotykam nawet koleżankę z pracy i uczennice, ale szybko dodaję „pogadamy kiedy indziej”. W końcu docieramy do Wetlińskiej, tam czeka na nas Mietek Jałocha, który weekend spędza w Bieszczadach. Razem z Markiem urządzają sobie harce na zbiegach. Śmiesznie to wygląda, bo zasuwają w dół, tak jakby urwali się z jakiejś choinki.  W kontraście z innymi parami to po prostu fruną po kamienistych zboczach. Fajnie na to popatrzeć, niestety nie dam rady tego powtórzyć. Zbieg do Berehów od czasu do czasu polecę szybciej, ale w nogach jest już ponad 60 kilometrów i w międzyczasie… rozmarzyłem się maratonie. Zacząłem dostrzegać jego uroki, klimat i to że ma TYLKO 42 kilometry z haczykiem. W głowie pojawiła się też myśl „to mój pierwszy i ostatni Rzeźnik”. I tak dobiegliśmy do ostatniego punktu w Berehach Górnych.

Berehy Górne – Ustrzyki Górne

W Berehach ostatni nawodnienie, energetyk i zupa pomidorowa. Mam świadomość, że to mieszanka wybuchowa, ale żołądek wytrzymał. Podejście – nie mogę napisać, że podbieg – pod Połoninę Caryńską, to istna ściana płaczu.  Mietek z Markiem, mówią „nie zatrzymuj się , idź cały czas”. Stosuję się do tych rad, idę mozolnie do góry, która wydaje się, że nie ma końca… Finalnie docieramy do Caryńskiej, spotykamy tam Maćka Ciężara, witam się tylko i lecę dalej, a Marek z Mietkiem ucinają krótką pogawędkę. Przed nami ostatni zbieg. Mietek pognał na metę, a Marek zachęca mnie żebym spiął się jeszcze, bo to już końcówka. Tak też czynię, puszczam nogi i lecę po kamieniach i konarach. Sam nie daję wiary, że mając w nogach 75km, biegnę z łatwością po stromiznach wyprzedzając drużynę po drużynie.

Meta – Ustrzyki Górne

Na metę wbiegamy o 33 minuty szybciej niż zakładał mój najbardziej optymistyczny plan. Wiem, że jest w tym OLBRZYMIA zasługa Marka Żuka. Ja – gdyby był to bieg indywidualny – myślałbym o wycofaniu się w Smereku. Miałem tam serdecznie dość i przede wszystkim potwornie chciało mi się spać. Marek motywował, dopingował, żartował i generalnie robił wszystko abym ukończył ten bieg. Widziałem też, że chce abym złamał 14 godzin – bo taki właśnie był mój najbardziej optymistyczny plan. To było po prostu czuć podczas całego biegu. Wjeżdżał mi też na ambicje mówiąc „nie po to tu przyjechałem, żeby tego nie ukończyć”, odskakiwał na kilkadziesiąt metrów na trasie co powodowało, że bardziej się mobilizowałem do szybszego tempa – rozegrał to po profesorsku i za to Ci bardzo dziękuję!

Na mecie spotykamy Kaśkę z rodziną, Rafała Rydla z „Rydlówki”, który przywiózł nasze auto, Panią  Krystynę i Pana Ryszarda Kosterkiewiczów oraz „ekipę niespodziankę” czyli Iwoną Żuk z dzieciakami. Jestem bardzo szczęśliwy i gdzieś tam głęboko w głowie pojawia się myśl… „a może by tak następnym razem urwać z godzinę?”.

Wujek dobra rada

Na końcu mojej relacji chciałbym się podzielić refleksją z tego biegu, z biegaczami którzy planują pobiec ultramaraton górski. Na wstępie przyznam, że moje przygotowania zostały całkowicie zaburzone przez ostatnie dwa tygodnie przed biegiem m.in. powód to organizacja festiwalu filmowego. Jest to dość istotne, aby zachować regularność treningów i na starcie mieć poczucie, że zrobiłem wszystko przed biegiem i to co zaraz się stanie, będzie owocem moich przygotowań. Tak więc REGULARNOŚĆ treningów to podstawa.

Bieg górski to przede wszystkim zbiegi. Nauczcie się szybko zbiegać. Nauczcie się. Nie chodzi tylko o zbieganie, od tak. Warto wybrać się na strome ścieżki albo zorganizować wyjazd w góry, aby mięśnie przyzwyczaiły się do stromizn i przeciążeń na jakie będą narażone. Tak więc ZBIEGANIE.

Jeśli chodzi o sprzęt to jest to kwestia indywidualna. Ja od Cisnej biegłem z kijami – ale były ekipy, które nie używały kijów, albo miały jedną parę i się wymieniały. Buty, które dominowały to Speedcrosy Salomona oraz Brooks Cascadia. Większość zawodników biegła z plecakami. W przypadku plecaka ważne jest to aby był lekki i miał łatwy dostęp do kieszonek z żelami, batonami itp. Z obserwacji mogę stwierdzić, że królował Salomon. Na przepakach warto mieć koszulki na zmianę, skarpety, buty oraz kurtkę. Przydadzą się również inne rzeczy, np. jeśli będzie padało lub pojawią się problemy zdrowotne (lek przeciwbólowy, plastry, krem). To już zależy od warunków na trasie i ilości przepaków. W każdym razie SPRZĘT ma znaczenie, a przede wszystkim jego waga i dopasowanie.

Bardzo motywujące jest jeśli na trasie masz swoich ludzi. W przypadku biegu Rzeźnika, przemyślanie mają bardzo blisko w Bieszczady co może ułatwić sprawy organizacyjne. My dzięki pomocy Kasi, jej rodziny i Rafała Rydla, mogliśmy z mety wyruszyć do domu. Dzięki temu zaoszczędziliśmy kilka godzin. Tak więc dobra EKIPA to podstawa.

No i głowa. Biegi ultra są dla silnych osób. Tu łatwiej jest się poddać, bo sam bieg jest bardzo trudny. Start w nocy, problemy żołądkowe w związku z długim czasem trwania i wysiłkiem, unikalność każdego postawienia stopy na podłożu no i sam dystans… Tak więc do biegów ultra (moim zdaniem) trzeba mieć ULTRA GŁOWĘ, w szczególności jeśli chce się te biegi pokonywać szybciej.

Szczerze polecam każdemu bieg ultra. To jest przygoda, którą będzie się fajnie wspominać, jeśli się do niej dobrze przygotujemy. Ja po moim pierwszym maratonie powiedziałem sobie, że nie wystartuję w kolejnym, jeśli się do niego nie przygotuję pod kątem jasno postawionego celu. Tym celem było złamanie 4 godzin. Dla niektórych żółwie tempo dla innych sfera marzeń. Ważne jest jednak to jak podchodzisz do jego realizacji, bo w bieganiu (moim zdaniem) ważna jest satysfakcja, a ją daje solidna praca na treningach. Dlatego zaczynam trenować do kolejnego biegu, tak aby na mecie móc podnieść ręce w geście triumfu. I wiem, że mój cel dla innych będzie nic nie znaczącym założeniem czasowym, ale dla mnie to kolejna godzina urwana od najbardziej optymistycznego planu. Godzina, która ma dać mi satysfakcję. A może więcej niż godzina?

I na koniec…

Bieg ukończyliśmy na 296 miejscu open (na 634 drużyn), a w kategorii drużyn męskich na 245 (na 497), z czasem 13 godzin 27 minut i 14 sekund :) Jeszcze raz dziękuję Markowi za ten bieg!

Rafał Paśko

 

  1. „Czy ja zrobiłbym to dla kogoś? Czy pobiegłbym z kimś maraton na 5 godzin? O Rzeźniku nawet nie wspominając”. Odpowiedź brzmi TAK.