DAY & NIGHT RUN- czyli zwięźle o tym, o czym biegacz może godzinami

 

 

 

I CO JA ROBIĘ TU !!!

 

Wybór tego biegu, to była spontaniczna decyzja. Ciekawa formuła, mała opłata, stosunkowo niedaleko , no i góry ale jeszcze nie GÓRY, co na początek sezonu i kolejny powrót po kontuzji wydawało się mądrym rozwiązaniem. Chcę tu nieskromnie dodać, iż uważam się za mistrza powrotów, ponoć nasz kolega Robert w czasie 20 lat biegania miał je trzy ja w ciągu 3-ech lat biegania, chyba 20 (żart ale trochę ich było).

 

Jeśli myślicie, że teraz napiszę, – przyjeżdżając do Chyrowej, od samego początku poczułam biegową aurę… – to się grubo pomylicie. Choć przy ośrodku, w którym nocowałam zlokalizowana była linia startu i mety to jedynm biegaczem byłam – ja (tak mi się wydawało).

Ale były też całe regały pucharów i medali z biegów wszelakich, Olimpiad itp. i zdjęcia a na nich Pani Ludmiła Melicherova – reprezentatnka Słowacji, Olimpijka z Seulu,brązowa medalistka mistrzostw świata w biegach górskich, jak się okazało, pracująca tam przy obsłudze gości, fantastyczna, skromna i urocza kobieta, potrafiąca jednym zdaniem rozśmieszyć całą salę ludzi.

Właściciel tego domostwa, Pan Andrzej, jak sprawidziłam już po powrocie, to dla odmiany wykładowca i trener min. Pani Ludmiły, Izabeli Zatorskiej, Henryka Szosta czy Andrzeja Długosza, i równocześnie bardzo charakterny Pan o silnej osobowości.

 

Ale to wiem dziś ,wtedy myślałam, że jest pusto (wycieczka studentów i turyści nie mieli dla mnie znaczenia) , zimno i nie byłam już pewna co ja tam robię i po co jestem.

 

 

START I META – I ETAP

 

Dzień wstał deszczowy – powiedzieć tak to byłaby kurtuazja. Zwyczajnie w świecie lało i było zimno. Doświadczenia z wcześniejszych biegów nie poszły jednak na marne. Byłam na to przygotowana. Krótki rękaw zastąpiłam długim, natomiast nie bawiłam się w jakieś – przeciwdeszczowe – nie miało to sensu.

Na linii startu byłam ok 40 min przed biegiem i dla odmiany – NIE BYŁO TAM NIKOGO. Przyznaję wpadłam w panikę i spadło mi morale. Ludzie zaczęli się schodzić 15 min przed startem i to wystarczyło. Stając na starcie czułam już przyjemną adrenalinę, nie obchodziło mnie ile osób biegnie, ważne było ,że biegnę ja i zaczyna się ściganie a jak się okazało miałam z kim. Dałam zresztą trochę „dupy” ale i wyniosłam z tego cenną lekcę.

TRASA 14,40 km

Urokliwa, głównie lasem , typu A-B-A. W uproszczeniu odwrócone „U” , czyli podbieg główny, las i super zabawa,  stromy zbieg i nawrotka.Tamtego dnia bardzo techniczna, bo błota było po pachy. Zasada, która miała rządzić podczas obu biegów była następująca. Do rywalki zbliżałam się na podbiegach, na zbiegach mnie odstawiała. Przy okazji wyszło wiele ciekawych rzeczy np. że bięgnąc zboczem góry, gdy ścieżka jest wąska i nachylona sporo tracę, bo boję się źle stanąć,że ciągle zbiegi nie są moją mocną stroną ale też, że na podejściach i podbiegach czuję się z każdym dniem lepiej i że błoto jest świetnym sprawdzianem siły nóg i płuc.

Oznaczenie trasy przyzwoite, szlak w dzień dobrze widoczny, na samym końcu trasy na polanie było ciut słabiej ale na część nocną już to poprawili także doceniam.

Na metę wbiegłam szczęśliwa i całkiem zadowolona z biegu.

 

II ETAP

Nocny bieg to jednak już zupełnie inna historia. Całodzienne oczekiwanie na start, niekończący się deszcz i pewne zmęczenie znów zaczęły siadać na morale. Większość ludzi się rozjechała, atmosfera biegowa się lekko rozpadła, więc zostało mi tylko czekanie pod kołdrą na wieczór.

Chwilę przed startem przestało padać, co powitałam z radością, bo historie o tym jak się zgubię w lesie nocą i tak wystarczająco nakręciły mi głowę. Niby biegłam nią kilka godzin temu ale żebym miała się czuć dzięki temu pewniej…

Na linii startu stanęło nas dziewięcioro, w tym trzy kobiety. Krótka odprawa, odliczanie i powtórka z rozrywki tyle, że w ciemności. Dziękuję Ci Boże za adreanalinę, ona zmienia znacząco punkt widzenia. Natomiast nie na tyle, żebym chciała biec sama nie mając nikogo przed sobą. Postanowiłam więc, znów lecieć za moją rywalką i byłaby to mądra taktyka, gdyby ona, mimo znajomości trasy się lekko nie zgubiła a ja razem z nią (500 m przed nawrotką hihihihi czyli Pustelnia Jana z Dukli). W każdym razie mimo nawet tej wpadki pierwsza część poszła całkiem fajnie, czułam się mocna a fakt , że średnio widziałam co jest pod nogami paradoksalnie ułatwiał bieg. Miałam tylko jeden cel. Siedzieć na plecach Iwony.

Po nawrotce sprawa się pogorszyła, moja rywalka mnie odstawiła i wtedy mym oczom ukazał się ciemny las. Musiałam znacząco wyostrzyć wzrok i koncentrować myśli na ścieżce. W kilku miejscach zatrzymywałam się, żeby dokładnie przejrzeć okolicę i nie polecieć w inną stronę, co wpłynęło zarówno na moje samopoczucie jak i tempo. Nie żebym się mazała, przygoda była przednia ale czułam, że Iwona się oddala a ja nie mogę z tym nic zrobić.

I wtedy wybiegłam na polanę i zobaczyłam światełko czołówkę), mniej więcej ta sama odległość co w biegu dziennym. Z bananem na twarzy ruszyłam przed siebie. Ostatni odcinek był zbiegiem szeroką polaną, który przecinał mały strumyk, za nim była  droga i potem podbieg ok 150 m pod ośrodek. . I kiedy już w myślach witałam się z metą, zbiegając z polany i będąc od finiszu może 400 m – zgubiłam się. Widząc jakieś ogrodzenie i światła , myśląc, że to może ktoś z pochodnią, że jednak źle odbiłam wlazłam w elektronicznego pastucha (bolało) i nadziałam się na krowy (to ich oczy oświetlone moją czołówką wyglądały jak pochodnie hahahaha). Chciało mi się śmiać i płakać równocześnie. Drugie spotkanie z pastuchem było nieuniknione tym razem dostałam w twarz ale pokrzepiona widokiem strumienia miałam to w nosie. Stojąc już na drodze zaczęłam wołać i ….odpowiedziały mi głosy… Jak się okazało zbyt mocno odbiłam i zniosło mnie w lewo – stąd końcowe przygody.  Dotarłam na metę jako czwarta (druga kobieta), jeden chłopak nie dotarł wcale bo wyleciał w Dukli – jak widać, można było :P . Moje dwa drugie miejsca nie mogły mi dać innego wyniku w klasyfikacji day&night niż drugi.

 

WNIOSKI

Jeśli oczekujecie, że dostaniecie chip i wystartujecie w tłumie ludzi, to to nie jest bieg dla was. Miliona organizoatorów i służb też tam nie znajdziecie ale można spotkać młodych ludzi Anię i Witka, którzy z zapałem i dużą determinacją ten bieg budują, którzy sami robią wyjątkowe medale i służą pomocą, jeśli tylko potrzebujesz. Znajdziecie też przygodę i trochę dzikość i ten czasem już zapomniany charakter biegania, opierający się głównie na bieganiu a nie na kasie i sponsorach.

I choć mogłabym mieć kilka ale… To nie mam. Było błoto, przygoda , rywalizacja, radość na mecie, piękny wyjątkowy medal i pudło w nocy (po posileniu się kapuśniakiem), zrobione z trzech krzeseł. A takie wspomnienia… mają moc.

Anna Kapelan

13445971_1338093509553328_1631335981_o13441996_1338093896219956_2013591347_oANNA1ANNA